środa, 21 grudnia 2016

Lęki i fobie

Siedziałam sama w domu, oglądałam jakąś komedię, rodzice wyszli na jakiś bankiet, mieli wrócić koło drugiej w nocy a ja musiałam na nich poczekać ponieważ jak zauważyłam zostawili swoje klucze. Była dwudziesta druga, przede mną jeszcze cztery godziny zabawy - czekania aż wrócą. Postanowiłam przygotować sobie popcorn. Szłam korytarzem mijając ściany z luster - zamysł rodziców dzięki któremu przedpokój wydaje się optycznie większy, przyznam, że czasem w nocy trochę mnie to przeraża i wolę w nie nie patrzeć. Ze wzrokiem skierowanym przed siebie dotarłam do kuchni. Odnalazłam kukurydzę i umieściłam ją w mikrofali. Odczekałam chwilę i udałam się wraz z miską pełną słonej przekąski z powrotem do salonu. Przechodząc przez ten cholerny korytarz dostrzegłam jakiś ruch w lustrze po lewej stronie ale zignorowałam to tłumacząc sobie to późną godziną i moją wybujałą wyobraźnią. Zapaliłam jednak światło w salonie. Na ekranie telewizora były już napisy końcowe. Zaczęłam więc szukać kolejnego filmu, niestety nie było już żadnej ciekawej komedii, na prawie każdej stacji poza serwisami informacyjnymi leciały horrory. Zatrzymałam się na pierwszym lepszym, choć wiedziałam, że to nie najlepszy gatunek dla mnie bo jestem dość strachliwa. Główna bohaterka po kilkunastu minutach siedzenia samej w domu zaczęła słyszeć głosy i widzieć różne dziwne rzeczy, jak dowiedziałam się wcześniej miała schizofrenię a jej rodzice zmęczeni ciągłą opieką nad nią wyszli i zostawili ją samą. Po chwili ciemną postać z rogu pokoju podeszła do niej i dotknęła jej czoła. Dziewczyna była sparaliżowana ze strachu, nie mogła się ruszyć, błagała tylko, żeby to coś odeszło, zaczęła cicho szlochać. Nagle zjawa wyszczerzyła śnieżnobiałe zęby i bohaterka stanęła w płomieniach. Teraz pokazane było, że nic tak naprawdę nie było, a ona się nie paliła, jednak przez chorobę widziała i czuła co innego. Zaczęła się wić po podłodze, zrywać i zdrapywać z siebie skórę a w ostatniej chwili filmu wyskoczyła przez okno i umarła. Coś okropnego. Nigdy nie chciałabym chorować na coś tak makabrycznego, nie móc ufać swoim zmysłom, samej sobie... Wyłączyłam telewizor i włożyłam do magnetofonu swoją ulubioną płytę żeby trochę się rozluźnić. Rozległo się pukanie do drzwi, pomyślałam że to rodzice ale było dopiero trzydzieści minut po północy, nie wracają nigdy tak wcześnie. Poszłam niepewnie do drzwi i zajrzałam przez wizjer, nikogo tam nie było więc nie otwierałam. Nagle najprawdopodobniej wywaliło korki bo muzyka ucichła a światła zgasły, wyjrzałam przez okno. Na ulicy nie paliły się lampy, tak samo oświetlenie zewnętrzne domu. Pomyślałam, że to przerwa w dostawie prądu. Coś w głowie jednak kazało sprawdzić mi korki na nieszczęście skrzynka znajdowała się w piwnicy. Nienawidziłam ciemności tak bardzo, że znalazłam świecę i udałam się po schodach w dół. Otworzyłam drzwi a potem udałam się w głąb pomieszczenia. Spróbowałam naprawić to co się stało stojąc na starym krześle ze świecą w ręku. Poczułam przeraźliwy chłód przy kostkach a następnie drzwi od pomieszczenia zatrzasnęły się. Moje serce zaczęło nienaturalnie szybko bić, w głuchej ciszy słychać było tylko jego dudnienie. Starałam się tłumaczyć to przeciągiem ale jak już wspomniałam należę do tych strachliwych osób, łzy mimowolnie napłynęły mi do oczu. Znów ten chłód. Świeczka w mojej dłoni zgasła. Chciałam krzyczeć ale tak bardzo się bałam, cały czas stałam nieruchoma na krześle w kompletnej ciszy. Usłyszałam z góry otwieranie się drzwi frontowych i trzaśnięcie. Niemożliwe żeby byli to rodzice, przecież nie mają kluczy a dom na pewno był zamknięty. Panika przejęła nade mną kontrole, wpadłam w histerię. Nie umiałam już racjonalnie myśleć. Moje oczy powoli przyzwyczaiły się do otaczającego mnie mroku i w tym momencie usłyszałam na schodach do drzwi piwnicy. Po chwil szczęk zamka i naciskana klamka. Jakaś wysoka, chuda, przygarbiona sylwetka weszła do środka. Chciałam się ruszyć, uciekać, krzyczeć - nic. Moje oczy wypełniły się łzami, straciłam widoczność. Poczułam jak tracę grunt pod nogami. Runęłam na ziemię razem z krzesłem. Upadłam obok skrzynki z narzędziami, chwyciłam młotek i zaczęłam na ślepo nim wymachiwać. Po chwili znów opadłam na podłogę bez sił. Nie widziałam tej postaci. Poczułam lodowaty uścisk na swojej kostce więc bez namysłu zamachnęłam się narzędziem i uderzyłam z całej siły. Usłyszałam trzask łamanej kości. Zemdlałam z bólu. Kiedy się obudziłam, leżałam w swoim pokoju, coś jednak było nie tak, nie mogłam się ruszyć, moje kończyny przywiązane były do łóżka skórzanymi pasami. Nade mną stali rodzice i jakiś mężczyzna w białym fartuchu.
- Ann, skarbie, tak nam przykro, że opiekunka zostawiła cię samą, wyszła na pół godziny ale w twoim stanie jest to skrajnie nieodpowiedzialne... - powiedziała mama. Co? W jakim "moim" stanie, o czym ona do cholery mówi?!
- Proszę zwracać uwagę komu powierza pani opiekę nad córką z jej chorobą mogło się to skończyć dużo gorzej, tak jak ostatnio... - stwierdził mężczyzna w białym fartuchu.
- Jasne doktorze, przynajmniej kraty w oknach zapewnią nam tyle, że nie powtórzy się sytuacja z przed miesiąca...
- Właśnie miałem sprawdzić czy rany się już goją, nigdy nie widziałem ataku do tego stopnia żeby pacjent zrywał z siebie skórę, o tym tylko się czyta...
- Tak doktorze i te jej okropne wrzaski, że się pali...
- Naprawdę szkoda dziewczyny i jeszcze jej umysł nie zachowuje większości wspomnień. No nic poproszę państwa o wyjście, muszę ją zbadać. - moi rodzice posłusznie wyszli a ja zastanawiałam się co się tu dzieje, co to za popieprzony sen. Nagle obraz zaszedł mi mgłą, nic nie potrafiłam zrozumieć.
- Widzisz kochanie, jesteś zdrowa, jednak twoi rodzice są bogaci a ja potrzebuję pieniędzy, ten zastrzyk spowoduje, że znów wrócisz do poprzedniego stanu... Ahh... Jeszcze wypiszę nową receptę, dostaniesz silniejsze leki, powiedziałbym, że mi przykro ale musiałbym skłamać... - stwierdził szyderczym głosem. Zaczęłam się szarpać, skórzane pasy przecinały moją skórę do krwi.
- Znowu ma atak! Proszę pomóc mi ją przytrzymać! - ojciec wbiegł do pomieszczenia, złapał mnie mocno a ja poczułam ukłucie w brzuch i dostanie się substancji do krwiobiegu. Pustka.

Byłam sama w domu oglądałam jakiś film...

środa, 15 czerwca 2016

Mroczny pisarz



Anthony był trzydziestoletnim, kochającym samotność mężczyzną. Wiele lat temu stracił kontakt ze swoją rodziną, poza tym nigdy nie posiadał przyjaciół czy znajomych, nie lubił ludzi, rozmowy z nimi, jakichkolwiek relacji. Utrzymywał się z pieniędzy pochodzących z dawno otrzymanego spadku. Na co dzień zajmował się pisaniem opowiadań, często krótkich, tematycznych, najczęściej strasznych historii. Niestety tworzenie nie sprawiało mu już takiej przyjemności jak dawniej, tematy stały się oklepane i dość przewidywalne, potrzebował natchnienia ale gdzie zwykły, szary człowiek XXI wieku może znaleźć wenę do pisania mrożących krew w żyłach opowieści? Na to pytanie od dawna Anthony starał się znaleźć odpowiedź. Przez kilka ostatnich dni towarzyszyło mu nieodparte uczucie, że musi wziąć sprawy w swoje ręce, inaczej natchnienie może nigdy nie nadejść. Musiał odczuć emocje do tej pory zupełnie mu obce, musiało zdarzyć się coś przełomowego, coś co zmieni wszystko. Mężczyzna w tej najmroczniejszej części swojej podświadomości był coraz bliżej odnalezienia tego „czegoś”.
Jakiś czas później Anthony wracając z wieczornego spaceru spostrzegł bezpańskiego psa skomlącego w zaułku, podszedł bliżej i przyjrzał się dokładnie zwierzęciu – leżało ubrudzone krwią i ciężko poranione, wyobraźnia twórcy na chwilę oderwała go od rzeczywistości, tyle możliwych scenariuszy wydarzeń kłębiło się jego głowie, tak wiele pomysłów, teorii. Wrócił do rzeczywistości kiedy przestał słyszeć regularne piski stworzenia przed nim. Pies wydał z siebie dzikie, agonalne wycie i zdechł. Pisarz wpatrywał się jeszcze przez moment w martwe, bezwładne zwierzę. Przepełniony entuzjazmem i podnieceniem z rodzącego się w jego głowie świetnego pomysłu udał się przyśpieszonym krokiem w kierunku zacisza swojego domu na przedmieściu. Kiedy wrócił do mieszkania od razu złapał za pióro i natychmiast wziął się za pisanie. Skończył swoje dzieło nad ranem, zmęczony ale niebywale z siebie dumny, ostatni raz je przeczytał i zasnął przy biurku z uśmiechem na ustach. Wieczorem z objęć Morfeusza wyrwał go dźwięk policyjnych syren. Zastanowiło go co musiało się wydarzyć, że służby porządkowe znalazły się na takim odludziu. Udał się do lodówki, niestety prawie jak zwykle okazała się pusta, nienawidził robić zakupów, patrzeć na sztuczne, fałszywe uśmiechy sprzedawców, ludzi w sklepach, wysłuchiwać nieszczerego „Dzień dobry”, napawało go to odrazą. Społeczeństwo było dla niego takie schematyczne, obłudne, płytkie, nieoryginalne, nie uważał, że bardzo wyróżnia się z tłumu ale czuł, że dostrzega więcej w otaczającym go świecie, przywiązuje uwagę do szczegółów, nie pociągają go materialne dobra, wiedział jedno, że jest inny. Postanowił zapomnieć o jedzeniu i udać się dalej spać, tym razem w wygodniejszej pozycji.
Wstał bardzo wczesnym rankiem i szybko podjął decyzję by zmyć z siebie brud poprzedniego dnia. Po krótkim prysznicu, chciał znów usiąść i spróbować napisać kolejną opowieść. Niestety nie miał żadnego pomysłu. Natchnienie przedwczorajszego wieczora odeszło w zapomnienie. Ubrał się ciepło w zimowe ubrania, ponieważ za oknem sypał śnieg i wyszedł na zewnątrz. Nie korzystał z żadnych środków komunikacji więc droga do centrum miasta zajmowała mu około godziny. Miał wiele czasu dla siebie, swojej wyobraźni i na szukanie kolejnych pomysłów w zakamarkach swojego umysłu. Nie mógł odnaleźć w rzeczywistości niczego na tyle ciekawego i dostarczającego tylu emocji co jego fikcja, niczego co stałoby się przełomowym tematem. Dotarło do niego, że znów skupił się na swoich myślach i nie zauważył, że znajduje się na alejce pełnej sklepów. Wstąpił do najbliższej piekarni. Pierwsze co przykuło jego uwagę to zasmucona twarz starszej, pracującej w tym miejscu kobiety, lekko opuchnięte i zaczerwienione oczy wskazywały na niewyspanie lub wcześniejszy płacz. Kolejne scenariusze wydarzeń wypełniły jego twórczy umysł. Z zamyślenia wyrwał go przygnębiony, zachrypnięty głos sprzedawczyni:
- W czym mogę pomóc? – Anthony nic nie odpowiedział, tylko wskazał ręką bochenek chleba. Kobieta podała mu cenę i wręczyła zakup, kiedy otrzymała zapłatę. Mężczyzna wyszedł z ogrzewanego pomieszczenia na zewnątrz, śnieg ciągle sypał, termometr przyklejony do szyby wskazywał ujemną temperaturę wyjaśniającą przeraźliwy chłód. Niewielu ludzi znajdowało się teraz na ulicy. Większość jeśli już musiała się gdzieś znaleźć korzystała z samochodów lub najzwyczajniej nie ruszała się z domów. Nagle pisarz usłyszał krzyk kobiety :
- Ratunku ! Pomocy! On chce skakać! – Anthony szybkim krokiem udał się w tamtym kierunku. Widać było jak zbiera się tam grupka ludzi. „Oni tacy są” – pomyślał - „Samobójca – ogromna sensacja dla tłumu, przecież nie codziennie w ich nudnym życiu widzą takie rzeczy”. Uniósł wzrok ku górze w idealnym momencie, ujrzał krok tego człowieka w pustą przestrzeń, szybki moment cichego spadania i jego krwawy koniec. ”Co czuł?” – to pytanie nurtowało pisarza w takich momentach, chciałby jakoś przelać to zdarzenie na papier, stworzyć historię, ale jak ma oddać wszystkie emocje nie wczuwając się w pełni rolę tego człowieka, jakiegokolwiek mordercy czy innej wykreowanej postaci. Olśniło go. Wiedział już czego mu brakuje. Musiał poznać te wszystkie emocje jakie zdarzyło mu się opisywać. Chciał to zrobić. Postanowił, że światło dzienne ujrzy tę jego najmroczniejszą część osobowości. Człowiek i tak już pozbawiony empatii uwalnia swoją najgorszą stronę, czy mogłoby być ciekawiej?
Dopiero wieczorem znalazł się w swoim domu, całą drogę rozpamiętywał dzisiejsze zdarzenia. Próbował odnaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania związane z kobietą w piekarni oraz człowiekiem, który odebrał sobie życie, miał ciągle przed oczyma obraz jego martwego ciała, okazało się ono takie inspirujące, piękna szkarłatna ciecz na idealnie białym śniegu, cudowny kontrast, po prostu wspaniały widok dla artysty. Anthony miał w głowie zarys opowieści ale wiedział, że nie będzie pełna, że jak każdej będzie jej czegoś brakować, chciał żeby była wyjątkowa, oryginalna, prawdziwa. Chciał się tym zająć jeszcze dziś. Zszedł do piwnicy, sprawdził wszystko i wiedział, że jest na to gotowy, przygotowywał się do czegoś takiego od dawna. Schował do kieszeni ściereczkę nasączoną środkiem odurzającym i wyszedł z domu, wyjątkowo postanowił użyć samochodu od lat stojącego w garażu. Ruszył nim w stronę stacji benzynowej na skraju lasu. Wiedział, że pewnie będzie musiał poczekać dlatego, że to miejsce jest dość odludne. Zaparkował i cierpliwie czekał. Nie spodziewał się jednak, że okazja przytrafi się tak szybko. Zauważył młodą dziewczynę w wieku około dwudziestu lat, udała się do łazienki. Natychmiast wyszedł i podszedł w kierunku jej samochodu. Na szczęście przyjechała sama. Kierował się w stronę drzwi toalety. Kiedy zaczęły się otwierać niemal od razu przyłożył zwilżony materiał do jej twarzy i zablokował dopływ powietrza z jej z ust ręką. Po chwili opadła bezwładnie. Dokładnie obszukał jej kurtkę i znalazł kluczyki. Dociągnął ciało do samochodu młodej brunetki, otworzył drzwi i ułożył ją na tylnym siedzeniu. Ruszył z powrotem na swoją posesję. Nieprzytomną dziewczynę ułożył i przywiązał do starego stołu po czym wrócił pieszo na stację by zabrać swój samochód. Nie chciał zostawiać śladów. Kiedy wrócił uznał, że to odpowiednia chwila żeby coś zjeść, ukroił sobie dwie kromki chleba i usiadł przy stole rozmyślając nad tym co zaraz miało się zdarzyć. Po skończonym posiłku gwałtownie wstał i udał się na dół. Dokładnie tak jak myślał, kobieta już nie spała, krzyczała całkiem głośno, płacząc i wołając o pomoc. Przewidział to, właśnie dlatego pomieszczenie jest dźwiękoszczelne, ktoś stojąc nawet krok od domu, co i tak jest mało prawdopodobne, nic by nie usłyszał.
- Kim ty jesteś ?! Jak się tu znalazłam ?! Uwolnij mnie ! – bezcelowo wykrzykiwała. „Chyba odniosę taki sam efekt kiedy ona nie będzie miała języka, prawda..?”- pomyślał Anthony śmiejąc się do siebie.
- Z czego się śmiejesz?! Wypuść mnie... Błagam.. – dalej próbowała. Mężczyzna z szerokim uśmiechem podszedł do stołu z narzędziami, wybrał ostry skalpel i zmierzał w kierunku płaczącej dziewczyny. „Panika, przerażenie, zdezorientowanie, rozpacz, tak łatwo czytać z niej emocje, są takie wyraziste, tak bardzo czuję jej lęk. Podoba mi się to, jestem przepełniony emocjami, które nie do końca umiem nazwać, są cudowne, chcę już naciąć jej nieskazitelną, bladoróżową skórę, zobaczyć krew spływającą po jej ciele, jestem taki niecierpliwy…”. Pisarz zbliżył się i niemal z chirurgiczną precyzją naciął prawą stronę jej twarzy, wzdłuż policzka aż do kącika ust. Wydobył się z niej przeraźliwy wrzask, chciała ruszyć głową, cokolwiek zrobić żeby się odsunąć, jednak nie mogła, jej ciało okazało się być całkowicie unieruchomione. Anthony’ego wypełniała satysfakcja, czuł taka dumę i chciał więcej, kochał to uczucie, widział malujący się na twarzy niewinnej istoty przed nim strach, smutek i ból, wszystko tak dokładnie, mógł ją przejrzeć jak książkę, właśnie, jak książkę. Mężczyzna palcami otworzył jej usta i szybkim ruchem narzędzia pozbawił ją języka. Ujął w dłoń odcięty mięsień i przez chwilę badał jego teksturę, po chwili jej jama ustna wypełniła się szkarłatną substancją. Wiedział, że brunetka dość szybko może się wykrwawić, więc jeśli chciał doświadczyć jej emocji musiał się pośpieszyć. Podszedł do tego samego stolika i chwycił piłę tarczową, następnie z wyraźnym zadowoleniem odpiłował jej rękę przy ramieniu. W jej oczach gasło życie, przestała się szarpać, instynkt przetrwania zniknął, teraz czekała, czekała na śmierć, widać było jak bardzo cierpi, jak bardzo chce umrzeć, już nie czuć bólu, nie czuć nic. Póki jeszcze jej serce biło Anthony wziął tasak i jednym ruchem odciął jej stopę. Wydała z siebie przerażający jęk i odeszła.. „To była piękna śmierć, ciałem zajmę się później, muszę bardzo szybko to opisać, pomysł na opowieści jest cudowny, oddam każdą pojedynczą emocję, połączę wątki, wykorzystam wydarzenia z dnia kiedy widziałem tamtego mężczyznę, to będzie arcydzieło w końcu idealne i tak skrajnie prawdziwe”. Pisał, wena, zapał i chęć do pracy go nie opuszczały. Tworzył swoje opowiadanie wiele dni, praktycznie bez przerwy. W dniu w którym skończył odebrał sobie życie. Któregoś dnia policja weszła do środka w sprawie zaginionej kobiety, wszystkie ślady prowadziły do tego domu, to co tam zastali odcisnęło piętno na psychice tych ludzi. Kiedy dom miał być sprzedany wiele z dzieł Anthony’ego trafiło na aukcję, później do księgarni. Co prawda dopisek „Oparte na faktach” nigdy nie jest brany na poważnie, może jednak kiedy następnym razem się na niego natkniesz to zadasz sobie pytanie „Czy na pewno?”.
 - Wiktoria Budzeń

środa, 1 czerwca 2016

Droga przez park...



Było około godziny 23, wracałam z pracy, chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, więc wybrałam najkrótszą drogę, wiodła przez park. Szybkim krokiem zmierzałam w jego kierunku.  Znalazłam się u wejścia. Korony gęsto rosnących drzew odcinały jakikolwiek dopływ światła, nie znajdowały się tam żadne latarnie, więc poczekałam chwilę zanim mój wzrok przyzwyczaił się do otaczającej mnie ciemności. Ruszyłam ledwo widoczną  ścieżką przed siebie. Nie bałam się ale towarzyszyło mi nieodparte uczucie niepokoju. Zignorowałam je. Czułam czyjeś spojrzenie na plecach, poczułam ciepły oddech na swoim karku, kiedy się odwróciłam nikogo za mną nie było. Chciałam jak najszybciej stąd wyjść ale wracanie się było bezsensowne bo znajdowałam się mniej więcej w połowie drogi, szłam już dobre 10 minut. Odruchowo spojrzałam na zegarek żeby się upewnić. Nie wierzyłam własnym oczom. Widniała na nim godzina 1.23,  zastanawiałam się jakim cudem spędziłam tu tyle czasu, przecież poruszałam się tą samą drogą co za dnia, wtedy zajmuje mi ona  ok. 20 minut. Przyśpieszyłam kroku, ignorując wszystkie emocje jakie mi towarzyszyły, takie jak zdezorientowanie i narastający niepokój.  Nagle usłyszałam dźwięk łamiącej się za mną gałązki. Odwróciłam się natychmiastowo.
- Jest tam ktoś? – spytałam przerażona. Odpowiedziała mi bezgłośna cisza. Rozejrzałam się, dookoła mnie były tylko blisko rosnące siebie drzewa i kilka krzewów. Ciemność  nie przeszkadzała mi w tym, żeby stwierdzić, że w tej części parku nigdy w życiu nie byłam, w mojej głowie pojawiło się mnóstwo pytań : ”Jakim cudem zboczyłam ze ścieżki?!” , ”Gdzie teraz jestem?”, ”Jak wrócę?”- zaczęłam panikować.  Postanowiłam dalej iść tą samą ścieżką, jednak mijały kolejne minuty a trasa jakby się powtarzała. ”Czyżbym wracała?” -  pomyślałam.  Dookoła unosił się swąd zgnilizny, im dalej szłam w to ”morze” wysokich drzew, odór nasilał się, każdy kolejny krok stawiałam niepewnie. Znów usłyszałam szelest za mną. Strach przejął nade mną kontrolę, nie wiedziałam gdzie się znajduję i ciągle wydawało mi się, że ktoś za mną jest, patrzy na mnie.
- Pokaż  się! Gdzie do cholery jesteś?! – krzyknęłam, nie oczekując żadnej odpowiedzi. Nagle usłyszałam cichy szept.
-Odwróć się… - znów czułam ten ciepły oddech na karku.  Strach mnie sparaliżował kiedy poczułam zimną, jakby pozbawioną życia dłoń na swoim ramieniu. Natychmiast zaczęłam uciekać w bliżej nie znanym mi kierunku, wiedziałam że to coś jest tuż za mną, biegłam ile sił w nogach i już czułam, że oddala się ode mnie, kiedy nagle coś owinęło się wokół mojej kostki, upadłam, bardzo niefortunnie, ponieważ poczułam ciepłą ciecz spływającą mi po łydce i przeraźliwy, nie do opisania ból. Pełna obaw dłonią dotknęłam mojej nogi, to co wyczułam to wystająca kość. Zamarłam, wiedziałam, że, muszę się szybko podnieść, znów usłyszałam kroki, zaraz obok mnie, tym razem wolniejsze i cichy, złowrogi śmiech. Ledwie mogąc wstać, uniosłam się i czołgając się dalej próbowałam uciec. Wiedziałam już, że nie mam najmniejszych szans, a  to coś jakby się ze mną bawiło, jakby mój strach i cierpienie sprawiał mu przyjemność. W oddali zobaczyłam światło, pomyślałam, że to jakiś dom, może jest tam ktoś kto mi pomoże, resztką sił dotarłam do ganku. Widać było, że to bardzo stary budynek, porośnięty bluszczem i cały z drewna, miał kilka małych okien i tylko w  jednym paliło się światło. Szybko i nerwowo zapukałam do drzwi. Usłyszałam za sobą kolejne kroki, jakby szybsze i zaczęłam wołać o pomoc, mocniej pukając. Na szczęście jakiś mężczyzna mi otworzył. Wyglądał bardzo dziwnie. Z wnętrza chatki wydobywał się ten sam zapach padliny, jaki czułam wcześniej.
- Zgubiłam się, jestem przerażona, zraniłam się w nogę, czy może mi pan pomóc?- powiedziałam błagalnym tonem. Nic nie odpowiedział tylko wpatrywał się we mnie przez chwilę z przerażającym uśmiechem na twarzy, powoli zaczynałam żałować, że odważyłam się zapukać do tego domu. Zlustrował całe moje ciało wzrokiem po czym podniósł i mnie wniósł do środka. Budynek był bardzo obskurny, tapeta odchodziła ze ścian, na podłodze były jakieś brunatno czerwone ślady, jakby zaschniętej krwi?!  Przy tym unosił się wszędzie ten potworny smród. Mężczyzna zostawił mnie samą w czymś co miało przypominać salon, odruchowo sięgnęłam po komórkę, jednak musiała mi gdzieś wypaść, nikogo nie mogłam poinformować co się ze mną dzieje ani gdzie jestem. Usłyszałam pukanie w ścianę za mną, była cała podziurawiona, nic w tym dziwnego gdyby nie zauważona wtedy przeze mnie wystająca, ruszająca się dłoń, jeszcze raz tam spojrzałam i nic tam nie było .  Pisnęłam cicho i już chciałam się podnieść, kiedy  w progu pojawił się ten sam człowiek, który mnie tu wpuścił. Milczał, patrząc na mnie przenikliwie. Nie miałam pojęcia co robić. Nagle wyszedł zamykając za sobą wejściowe drzwi. Mimo okropnego bólu postanowiłam się rozejrzeć, bałam się, chciałam tylko się stąd wydostać i znaleźć drogę do domu.  Idąc ciemnym korytarzem, usłyszałam cichy krzyk dochodzący jakby spod podłogi.  Przede mną znajdowało się wejście do piwnicy. Długą chwilę zastanawiałam się czy tam wchodzić.  Niepewnie nacisnęłam na klamkę, zdziwiona tym, że są otwarte niepewnie wkroczyłam w ciemność. Moim oczom ukazał się makabryczny obraz, wszędzie były słoiki jakby z organami, zakrwawione narzędzia i dookoła porozrzucane kości z gnijącym jeszcze  mięsem, ten  okropny swąd był nie do zniesienia, zrobiło mi się bardzo niedobrze.  Zdałam sobie sprawę z tego, że te kości nie wyglądają na zwierzęce. Pełna przerażenia powiodłam wzrokiem po reszcie pokoju. Z moich ust wydobył się wrzask kiedy ujrzałam  fotel chirurgiczny z przywiązaną do niego grubymi, skórzanymi pasami kobietą, miała wycięte kawałki mięśni u rąk a zamiast nóg dwa krwawiące obłożone szmatami kikuty, jej brzuch był rozpruty, przyjrzałam jej się, ku mojemu zdziwieniu jeszcze żyła. Podeszłam bliżej, otworzyła szeroko usta, jak gdyby chciała krzyknąć lub zapłakać, zobaczyłam, że została pozbawiona języka. Nie miała szans, żeby przeżyć, strasznie cierpiała, wiedziałam co muszę zrobić, nie wiedziałam tylko czy potrafię. Rozejrzałam się za czymś ostrym po czym chwyciłam nóż i przebiłam jej pierś, wypuszczając z siebie szloch. Trzymałam narzędzie pewnie idąc ku schodom, musiałam jak najszybciej stąd wyjść, praktycznie wczołgując się na górę usłyszałam cichy śmiech za sobą, przyśpieszyłam nawet nie odwracając głowy, dotarłam do wyjściowych drzwi, niestety były zamknięte. Jedyne co mi pozostało to okno, otworzyłam je i wyszłam. Niestety ze złamana nogą nie należało to do najłatwiejszych czynności, przemieszczałam się kulejąc dalej w las.  Ciągle słyszałam szepty, tak jakby dochodziły z mojej głowy, widziałam poruszające się cienie, chciałam jak najszybciej uciec, wrócić do domu, nie miałam pojęcia co zrobić, żeby wyjść z tej chorej sytuacji, byłam przerażona. Nagle ktoś chwycił moje ramię, to była ta sama lodowata dłoń co wcześniej. Tym razem odwróciłam się, brakowało mi sił a krew ciągle sączyła się z mojej nogi. Kiedy spojrzałam na to coś, moje ciało skamieniało, nie byłam w stanie się poruszyć, nóż wypadł mi z dłoni. Nie da się opisać jego wyglądu. Nie był to człowiek ani zwierzę, nie można tego do niczego porównać, kredowa skóra, puste, czarne oczodoły jakby świdrujące moją twarz i ten przeraźliwy, upiorny uśmiech. Kościste stworzenie, kawałek się odsunęło, ja nie byłam w stanie nic innego zrobić niż patrzeć.
- Biegnij… - usłyszałam szept jakby zza drzew.
- Raz… - natychmiast otrzeźwiałam, odwróciłam się i zaczęłam biec ze złamaną nogą, sprawiało mi to przeraźliwy ból ale chciałam przeżyć, tylko to się liczyło.
- Dwa… - przyspieszyłam, przemieszczałam się najszybciej jak mogłam. Nie usłyszałam już ”trzy”.  Udało mi się wybiec z gęstwiny drzew, niestety na ulicę… Ostatnie co pamiętam to światła. Obudziłam się w szpitalu, moją historię, uznano za szok pourazowy, mówiono mi, że w trakcie śpiączki trwającej tydzień mogło mi się to przyśnić. Upierałam się przy tym bo wiedziałam, że wszystko co się zdarzyło to rzeczywistość, nikt niestety mi nie uwierzył, skończyłam na oddziale zamkniętym. A czy ty mi wierzysz? Ostrzegam, ty kiedyś możesz nie zdążyć , zaufaj mi nie chcesz usłyszeć swojego ”trzy”.
- Wiktoria Budzeń